Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Maria Ossowska

Wzór obywatela w ustroju demokratycznym

[1944-1946]

Stosunkowo niedawno socjologowie i teoretycy kultury zwrócili należytą uwagę na doniosłość wzorów osobowych dla kształtowania się kultury jakiejś grupy społecznej w danym okresie. Każda grupa ludzka hoduje sobie jakiś wzór człowieka czy też jakieś wzory, które stanowią przedmiot aspiracji jej członków. Bez zrozumienia tych wzorów trudno zrozumieć kulturę, która się na nich modelowała, tak jak trudno jest zrozumieć kulturę Anglii współczesnej, jeżeli się nie pamięta, że kształtowała się ona pod sugestią ciągle jeszcze aktualnego wzoru gentelmana, do którego przeciętny Anglik pragnie się i w ubraniu, i w zachowaniu, i w swoim życiu wewnętrznym upodobnić. Pewne ogólne wzory nadawały barwę całym wielkim epokom, które je wytworzyły. Starożytnej Grecji przypisujemy ukształtowanie w eposie Homera wzoru wojownika. Jej filozofowie wypracowali, ciągle jeszcze przemawiający do wyobraźni, wzór mędrca. Rzym narzucił wiekom późniejszym wzór obywatela (civis romanus). Średniowiecze, nawiązując do starożytnego wzoru wojownika, ukształtowało wzór rycerza. Z ascetycznych ruchów pierwszych wieków chrześcijaństwa wyłonił się wzór świętego. Odrodzeniu zawdzięczamy wzór dworzanina. Rosnące na sile mieszczaństwo czasów nowożytnych pracowało pod sugestią wzoru solidnego mieszczanina. Ameryka współczesna aspiruje do typu człowieka, który własną przedsiębiorczością i pomysłowością umie sobie zapewnić dobrobyt (self-made man). Rosja Sowiecka stawia przed oczami obywatela wzór udarnika, który, zamiłowany w pracy, swoją pasją produkcyjnego działania dla zbiorowości pragnie jako przodownik porwać za sobą współtowarzyszy.

Mamy jakieś wzory przed oczami, chcemy jakoś wyglądać i do kogoś się upodobnić, nie zdając sobie na ogół z tego sprawy. Te wzory wielokrotnie zmieniają się w toku życia pod wpływem lektury, kontaktów z nowymi, atrakcyjnymi ludźmi. Ktoś za młodu chce być donżuanem, a na starość – gdy się wyszumi – mędrcem. Przymierzamy wzory, jak artysta dramatyczny przymierza w wyobraźni role, i nieraz równocześnie hołdujemy kilku.

Presja pewnych wzorów uwydatnia się jaskrawo w tzw. brązownictwie, jest to bowiem proces retuszowania jakiejś postaci zwykle już zmarłej, ale czasem jeszcze żyjącej – tak, by postać tę dociągnąć do wzoru cieszącego się naszym szacunkiem. Kierunek, w jakim idzie retusz, poucza o tym, czemu hołdował ten, kto – często w najlepszej wierze – dopuszczał się drobnych czy większych fałszerstw w imię swoich upodobań i dobra bliźnich.

Oto w biografii wielkiego uczonego zaciera się starannie ślady jego miłostek. Najwidoczniej, w mniemaniu brązownika, tylko pewien typ życia erotycznego przystoi uczonemu. Ktoś inny w biografii męża stanu ukrywa jego odstępstwa od Kościoła. Widocznie wierność Kościołowi należała do koniecznych atrybutów jego wzoru męża stanu. Oto siostra jednego ze znanych poetów francuskich poddaje po jego śmierci starannej cenzurze jego listy. W rachunkach brata, zawartych w korespondencji, dodaje przy końcu cyfr zera, żeby wyglądały efektowniej. Pewien stopień zamożności należy zatem do jej wzoru osobowego. Oto autor biografii o wielkiej artystce dramatycznej – Helenie Modrzejewskiej – robi z kobiety żyjącej życiem bujnym i pełnym rozmachu jakąś Marynię Połaniecką, oddychającą hasłami „Bóg i Ojczyzna”. Gromadzenie wiadomości o niezliczonych fałszerstwach, jakich się ludzie dopuszczali, żeby dociągnąć kogoś do jakiegoś wzoru, jest niezmiernie dla badacza wzorów osobowych pouczające. Niestety, niełatwo w wielu wypadkach dotrzeć do prawdy i stwierdzić odchylenia portretu w stosunku do oryginału.

Pojęcia wzoru osobowego nie należy mieszać z pojęciami pokrewnymi. Takim pojęciem pokrewnym jest np. pojęcie tzw. stereotypu, wprowadzone do nauki przez amerykańskiego socjologa W. Lippmanna. Mamy pewien stereotyp uczonego, stereotyp starej panny, stereotyp Żyda itd. Uczony to w mniemaniu ogólnym człowiek, którego charakteryzuje nieporadność życiowa, roztargnienie, czystość uczuć i związana z nią pewna naiwność. Wyobrażamy go sobie zwykle z brodą i w okularach. Te własności, które bywają na ogół w danym środowisku przypisywane uczonemu, składają się na jego stereotyp. Stara panna, wedle stereotypu, to istota zasuszona w swoim zubożonym życiu uczuciowym, podatna, na skutek swego nienasycenia, do utraty równowagi psychicznej, skłonna brać ludziom za złe to, czego sama nie użyła.

Jak z tego widać, stereotyp gromadzi jakieś rysy podpatrzone w otoczeniu, nie stanowi natomiast, jak wzór osobowy, przedmiotu aspiracji, który może wykraczać poza doświadczenie. Stereotyp łatwo krzepnie i objawia tendencje do spóźniania się w stosunku do rzeczywistości. Już dzisiejsze stare panny nie są podobne do starych panien z końca XIX w., kiedy to życie erotyczne i rodzinne stanowiły jedyny teren, na którym mogła wyżyć się kobieta. Odnośny stereotyp jednak – nie dość plastyczny – ciągle jeszcze żyje. Uczony przestał już dawno nosić brodę, a jego wrastanie w życie społeczne odejmuje mu różne rysy, które charakteryzowały go, gdy żył z dala od życia, zamknięty całkowicie w swoich naukowych wizjach, a jednak musi nosić jeszcze – czasem nie bez zniecierpliwienia – swój stereotyp, jak ubranie, z którego wyrósł.

Grupy społeczne mają swoje wzory, swoje stereotypy, swoich bohaterów. Bohater jest zawsze jakąś określoną osobą, mityczną albo realną, a jeżeli realną, to zwykle nieżyjącą i opromienioną jakąś legendą. Wzór osobowy może być wyprany z wszelkich rysów indywidualnych, choć bywa nim także jakaś postać konkretna, tak jak Chrystus stanowił wzór dla Tomasza à Kempis. Bohater może stać się wzorem, ale nie musi. Bohaterskie życie Heraklesa brane było za wzór przez romanse rycerskie średniowiecza, ale Joanna d’Arc, odgrywająca rolę narodowej bohaterki Francji, nie odgrywała nigdy w swoim kraju roli wzoru osobowego. Tak tedy zakres wzorów osobowych i zakres bohaterów krzyżują się.

Wzory osobowe grają u różnych ludzi, a u tego samego człowieka w różnych okresach jego życia, rolę rozmaitą. W swoich aspiracjach do świętości ludzie szli niegdyś tak daleko, że zrywali wszelkie więzy rodzinne i lekceważyli wszelkie obowiązki obywatelskie, byleby tylko upodobnić się do pewnego wzoru, który szanowania tego rodzaju obowiązków od nich nie wymagał. Inni nie są skłonni naruszać dla swoich aspiracji perfekcjonistycznych całego swojego życia osobistego. U jednego i tego samego człowieka aspiracje te bywają silniejsze w okresie dojrzewania niż w późniejszych fazach życia. Można się często spotkać z opinią, że zaabsorbowanie jakimś wzorem prowadzi nieuchronnie do jakichś form egoizmu. Opinia ta nie jest słuszna. Wszystko zależy tutaj od charakteru wzoru, który kształtuje naszą osobę. Jeżeli naszym wzorem jest typ człowieka całkowicie oddanego sprawom bezosobistym, wysiłek, żeby ten wzór w sobie zrealizować, bynajmniej za sobą nie pociąga tego rodzaju konsekwencji.

Wzory można zastać już gotowe, ich obecność stwierdzać i ich rysy z różnych materiałów wyłuskiwać. Można je także projektować. Zadania, które sobie w tych rozważaniach stawiamy, będą należały do tej drugiej kategorii, pragniemy bowiem zaprojektować i poddać dyskusji pewien wzór dla człowieka żyjącego w ustroju demokratycznym. Użycie słowa „demokratyczny” zmusza nas do pewnych wyjaśnień. Nie wdając się w rejestrację wszystkich, już przysłowiowych, wieloznaczności tego terminu, przyjmiemy, tytułem prowizorium, że przez ustrój demokratyczny rozumieć będziemy ustrój, w którym nie ma uciskających i uciskanych, uprzywilejowanych i upośledzonych, ustrój, w którym jak największa liczba obywateli pociągnięta jest do kształtowania życia zbiorowego, ustrój, w którym w atmosferze swobody każdy rozwinąć może swoje możliwości. Mówiąc o uprzywilejowaniu czy upośledzeniu mamy na myśli wszelkie typy uprzywilejowań i upośledzeń, nie tylko ekonomiczne. Demokracja w tym rozumieniu będzie wykluczała istnienie jakichkolwiek obywateli pierwszej i drugiej klasy, czy to będą bogaci w stosunku do biednych, czy jakaś większość w stosunku do mniejszości narodowej, czy ludzie jakiegoś wyznania w stosunku do ludzi innych wyznań, czy mężczyźni w stosunku do kobiet itd.

Zastanówmy się teraz, jakie rysy pragnęlibyśmy widzieć u kogoś, kto żyje w tak ukształtowanym społeczeństwie.

  1. Ktoś, kto ma wywierać wpływ na życie zbiorowe, winien mieć aspiracje perfekcjonistyczne, obejmujące zarówno doskonalenie tego życia zbiorowego, jak i doskonalenie siebie. Na to, żeby ulepszać, trzeba wiedzieć, czego się chce, co ważne w naszym mniemaniu, a co nieważne, z czego można w razie konfliktu dóbr zrezygnować, a przy czym należy się bezwzględnie upierać. Ta umiejętność wyboru wymaga posiadania jakiejś hierarchii wartości. Nie musi ona być wyraźnie ujęta w słowa. Mało kto taką posiada. Wystarcza, by jakieś mocno z nami zrośnięte dyspozycje uczuciowe kierowały w sposób stały naszą selekcją i nadawały jakąś prawidłowość naszym reakcjom oceniającym.

Aspiracje perfekcjonistyczne są – jak już wspominaliśmy – szczególnie znamienne dla wieku dojrzewania. Wtedy to zwykle objawiamy chęć do pracy nad sobą i reformujemy w myślach świat. Te aspiracje, niestety, wygasają zwykle w okresie zawodowej stabilizacji. Psychologowie podają niekiedy dwudziesty piąty rok życia jako przybliżony termin osiadania i krzepnięcia. Wtedy to przeciętny człowiek jest już przystosowany do warunków, jakie dookoła siebie zastał. Przestaje reformować świat i uważa swoje przekonania za wyrobione. Tych przekonań nie poddaje już krytyce. Szuka towarzystwa ludzi, którzy podtrzymują w nim zadowolenie z siebie. Unika tych, którzy mogliby jego spokój naruszyć. Ten wiek, poczytywany z przybliżeniem za graniczny, ustalony jest – nawiasem mówiąc – nader optymistycznie, bo mówiąc o ludziach w ogóle wspomniani psychologowie mają na myśli wyłącznie tzw. inteligentów. Ludzie, których wykształcenie nie trwa tak długo, stabilizują się zwykle jeszcze wcześniej.

O wieku dojrzewania starsi zwykli mówić pobłażliwie. Kto wie jednak, czy to nie jest wiek, w którym, pod pewnymi przynajmniej względami, jesteśmy najlepsi? Toteż nie wahajmy się włączyć do wzoru naszego demokraty twórczego fermentu tego okresu, jego buntowniczej niemożności pogodzenia się ze złem i każmy człowiekowi, którego portretujemy, ten cenny niepokój nosić w sobie aż do śmierci.

  1. Niezbędną własnością dla posuwania siebie i swego otoczenia naprzód jest otwartość umysłu. Trzeba chłonąć rzeczy nowe i poddawać rewizji swoje poglądy, zwłaszcza jeżeli uległy zmianie fakty, na podstawie których poglądy te się ukształtowały.

Ludzie często reagują obrazą, jeżeli im się mówi, że się w toku życia zmienili. Ta reakcja miewa różne tło psychologiczne. Powiedzenie komuś, że zmienił poglądy często kryje zarzut oportunizmu: kto nie ugiął karku, mówi tak z goryczą do kogoś, kto zmienia opinie w zależności od tego, skąd wiatr wieje. Powiedzenie komuś – zwłaszcza komuś, kogo się dawno nie widziało – że się zmienił, czy to na ciele, czy na umyśle, rzadko bywa komplementem także i dlatego, że – jak o tym była mowa – ludzie z wiekiem zwykle nie awansują. Wreszcie przyznanie, że się zmieniło poglądy na jakąś sprawę, jest równoczesnym przyznaniem, że się kiedyś było w błędzie.

Otwartość umysłu, której żądamy od ludzi, winna być związana z odwagą przyznania się do tego rodzaju porażki. Stanowiąc inną nazwę dla tego, co bywa nazywane plastycznością umysłu, nie ma ona nic wspólnego z tą plastycznością, która charakteryzuje oportunistów, plastycznością, którą obserwowaliśmy w tak efektownej postaci u ludzi przystosowujących się każdorazowo do ideologii obrotowej, głoszonej przez propagandę swojego państwa. Plastyczności umysłu w naszym rozumieniu przeciwstawia się nie mocny kręgosłup, lecz twardy łeb. W tym rozumieniu jest ona symptomem nie słabości, ale siły.

  1. By zrealizować swoje aspiracje perfekcjonistyczne, trzeba mieć nie tylko chłonny mózg, ale i dyscyplinę wewnętrzną. Dyscyplinę wewnętrzną przypisujemy temu, kto posiada zdolność do długodystansowego wysiłku, temu, kto umie sobie dzięki tej zdolności narzucić i umie przeprowadzić jakiś plan działania, podporządkowując – takie i kosztem pewnych ofiar – rzeczy mniej ważne rzeczom ważniejszym. Dyscyplina ta jest zawsze dyscypliną w imię czegoś, co ujawnia znowu potrzebę posiadania jakiejś hierarchii wartości, opartej mocno o uczucia płonące nie słomianym tylko ogniem. Posiadanie takiej hierarchii wartości, w połączeniu z wolą i umiejętnością ich realizowania i ich obrony w razie ewentualnego zagrożenia, składa się na to, co ludzie nazywają mocnym kręgosłupem.

  2. Ów mocny kręgosłup winien łączyć się z tolerancją. To słowo wymaga komentarza uchylającego nieporozumienia, o które łatwo. Tolerancję przypisuje się często komuś, kto dla świętego spokoju patrzy przez palce na różne grzeszki otoczenia. Nie o ten gatunek tolerancji tutaj chodzi. Tolerancja w naszym rozumieniu to nie jest nieprzeciwstawianie się rzeczom, które poczytujemy za złe, lecz umiejętność szanowania cudzych potrzeb i cudzych opinii, których nie dzielimy. Szanuje cudze potrzeby, kto się z nimi liczy w swoim postępowaniu, przystosowując do nich własne; szanuje cudze opinie, kto ma życzliwą w zasadzie dla nich postawę, a w wypadku wyraźnej już kontrowersji nie przypisuje z góry przeciwnikowi czarnych motywów z tego tylko tytułu, że znajduje się w stosunku do jego stanowiska w opozycji.

Często się słyszy, że tak rozumiana tolerancja to niebezpieczna właściwość, bo rozumienie czyichś stanowisk prowadzi do ich usprawiedliwiania, a to z kolei paraliżuje naszą aktywność i grozi naruszeniem owego mocnego kręgosłupa, przy którym upieraliśmy się przed chwilą.

Obserwowanie ludzi zachęca do rewizji tego poglądu. Tolerancja paraliżuje co najwyżej pewne negatywne impulsy działania, ale nie narusza pozytywnych. Człowiek wyrozumiały, gdy walczy z tym, co uważa za złe, nie działa na podstawie zgorszenia, surowych potępień czy nienawiści, działa natomiast na podstawie przywiązania do tego, co uważa za słuszne; na podstawie umiłowania takiej a nie innej wizji świata, do której realizacji zmierza.

  1. Aktywność, której żądamy z kolei od rysowanego przez nas człowieka, realizuje wspomniane potrzeby perfekcjonistyczne w odniesieniu do samego siebie i w odniesieniu do otoczenia. Przypisujemy aktywność komuś, kto nawet przy ograniczonych możliwościach działania, jak to się działo np. w obozach jeńców, potrafił coś dla siebie wyciągnąć; pracował nad językami obcymi, nie zaniedbywał żadnej okazji, żeby się czegoś nauczyć. Kto wprowadza się do opuszczonego domu i wnet zabiera się do pracy, by wszystko doprowadzić do porządku, przy czym nie spocznie, dopóki nie domykać się będą jakieś drzwi, dopóki zacinać się będzie jakiś zamek, dopóki gdzieś tkwić będzie zapomniany i niepotrzebny gwóźdź – ten także uchodzi za aktywnego.

Aktywności nie mierzy się ilością dokonywanych ruchów, gdyż wtedy wypadłoby zaliczyć do szczególnie aktywnych tych chorych psychicznie, których gna niemożność usiedzenia na miejscu. Jest to zawsze w rozumieniu ludzkim pewna czynność ulepszająca pod jakimś względem warunki, w których się żyje, pewna działalność na rzecz jakiegoś awansu, czy to idzie o aktywność tego, kto zabiega o poprawę swojej osobistej sytuacji materialnej, czy tego, kto zabiega o to, by świat uwolnić od wyzysku. Bierność jest akceptowaniem otaczającej rzeczywistości bez prób ulepszania.

  1. Człowiekowi biorącemu udział w życiu publicznym, a takim jest obywatel w ustroju demokratycznym, potrzebna jest odwaga i ten zwłaszcza jej gatunek, który bywa nazywany odwagą cywilną. Jak wiadomo, przypisujemy odwagę cywilną temu, kto głosi swoje przekonania i broni ich, mimo iż naraża przez to różne swoje żywotne interesy, mimo iż grozi mu z tego powodu nieżyczliwość ludzka i ludzkie oszczerstwa, że zamykają się przed nim możliwości kariery. Ileż to razy w dziejach lęk przed utratą popularności, obawa narażenia się komuś działały jako siły konserwatywne, podtrzymujące zakorzenione przesądy, które trzeba było mieć odwagę naruszyć. Uznając kogoś za odważnego zakładamy, że ten ktoś zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą mu zagrażać, tak jak mówimy o odwadze w zawodzie żołnierskim, gdy działający zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, umie przeżywać strach, ale umie także go opanować. Niektórzy definiują odwagę jako „świadome przełamanie strachu i przeciwstawienie się sytuacji groźnej w imię czy to wartości osobistych, czy społecznych”.

Cytujemy to określenie, bo przypomina nam ono raz jeszcze już akcentowaną ważność posiadania jakiejś hierarchii wartości, niekoniecznie wyraźnie uświadomionej. Kto jest odważny, ryzykuje coś, a ryzykować musi wszak zawsze w imię czegoś. Woli narazić swoje stanowisko, niż dłużej patrzeć w milczeniu na nieprawości, które się dokoła dzieją; woli naruszyć swój święty spokój, niż być biernym świadkiem cudzej krzywdy. Musi nam na jakichś dobrach bardzo zależeć, byśmy realizację tych dóbr przekładali nad wolność czy życie. Gdy w czynie ryzykanckim brak tego rodzaju motywacji, gdy trudno dostrzec, w imię jakich dóbr się ryzykuje poza satysfakcją popisu, mówimy o brawurze raczej niż o odwadze.

  1. Następnym rysem, bez którego nasz obraz byłby niekompletny, jest uczciwość intelektualna. Wymaga ona odwagi, bo znaczna część nieuczciwości tego typu jest właśnie wynikiem tchórzostwa. „Ludzie boją się myśli tak jak niczego na świecie – pisze jeden ze współczesnych pisarzy angielskich – bardziej niż ruiny, bardziej nawet niż śmierci. Myśl jest buntownicza i rewolucyjna, niszczycielska i straszna; bezlitosna dla przywilejów, ustalonych instytucji i wygodnych przyzwyczajeń; anarchiczna i nieposłuszna prawu, obojętna wobec autorytetu...”.

Grzeszy przeciw uczciwości intelektualnej ktoś, kto nie ma odwagi iść w swoim myśleniu aż do końca, bez względu na konsekwencje, do których go myśl doprowadzi, kto nie umie żyć bez samoułud, lecz opiera się na nich jak na protezie, by łatwiej przejść przez życie. Gdy to łudzenie samego siebie połączone jest z patetyczną deklamacją windującą niezasłużenie naszą osobę wzwyż, mówimy o zakłamaniu albo, jeszcze obelżywiej, o załganiu. I tak było łudzeniem się, ale nie zakłamaniem, chwytanie się najgłupszych przepowiedni, byleby łatwiej przeżyć wojnę, ale jest już zakłamaniem wmawianie sobie przez klasy uprzywilejowane, że przywileje te zawdzięczają swoim wysokim kwalifikacjom intelektualnym i moralnym, i jest zakłamaniem pokrywanie apetytów imperialistycznych deklamacją o jakiejś wzniosłej misji kulturalnej swego narodu.

  1. Dla osiągnięcia uczciwości intelektualnej niezbędny jest krytycyzm, dyspozycja nie bez racji tępiona w ustrojach totalnych, a konieczna w ustroju demokratycznym, gdzie człowiek powinien się swobodnie orientować pośród różnych, na równi dopuszczonych do głosu stanowisk. Dziś, gdy byliśmy świadkami przeprowadzanych przez propagandę masowych odurzeń, przemawianie na rzecz tej dyspozycji wydaje się najzupełniej zbyteczne. Człowiek krytyczny oporny jest na odurzanie. Żąda on uparcie nie odurzań, lecz uzasadnień.

  2. Uczciwość intelektualna i krytycyzm wiążą się jeszcze z inną dyspozycją, której nie możemy w tym katalogu pominąć. Mam tu na myśli odpowiedzialność za słowo. Odpowiedzialność za słowo ma szereg odmian. W jednej przeciwstawia się tzw. bujaniu. Gdy to bujanie służy stwarzaniu pozorów, że jesteśmy lepsi, niż jesteśmy naprawdę, mówi się o bluffie. W innej postaci odpowiedzialności za słowo przeciwstawia się niesłowność, niedotrzymywanie umów i obietnic. Szczególnym wypadkiem nieodpowiedzialności za słowo jest niepunktualność. Na wytrzebienie wszystkich wymienionych wad należy położyć silny nacisk, gdyż przysłowiowe już oskarżanie o nie Polaków jest, niestety, w pełni uzasadnione.

  3. Przechodzimy z kolei do dyspozycji wielkiej doniosłości – do tego, co się potocznie nazywa uspołecznieniem. O uspołecznieniu mówi się czasem w sensie tak szerokim, że i odpowiedzialność za słowo należałoby w tym rozumieniu do uspołecznienia zaliczyć. Ma się wtedy na myśli wszystkie ludzkie kwalifikacje, które przyczyniają się do zgodnego współżycia. Częściej jednak, gdy mowa o uspołecznieniu, interpretuje się to słowo węziej i o tę właśnie interpretację będzie nam tutaj chodzić. W tym rozumieniu uspołecznienie jest także jeszcze dyspozycją złożoną, ściślej – kompleksem dyspozycji. Składają się na nie czynniki następujące:

a) Interesowanie się zagadnieniami społecznymi i pewien zasób kompetencji w tej dziedzinie. Budzenie i pielęgnowanie tego rodzaju zainteresowań, zaniedbywane dotychczas w naszym wychowaniu, należy do bardzo ważnych zadań wychowawcy w ustroju demokratycznym. Czyż trzeba kogo przekonywać, że młodzież, która niebawem będzie, chociażby tylko przez głosowanie, brać czynny udział w kierowaniu swoim krajem, winna wiedzieć, jakie istnieją w ogóle propozycje organizowania zrzeszeń ludzkich, jakie bywają formy produkcji i podziału dóbr, jakie trudności wiążą się z tego rodzaju sprawami i jak kto im pragnie zaradzić?

Budzenie zainteresowań społecznych jest doniosłe dla współżycia jeszcze i z pewnych ubocznych już, ale nie zasługujących na zlekceważenie względów. Jest ono rozbudzaniem zainteresowań nieosobistych, a zainteresowania nieosobiste, do których należą także oczywiście takie, jak zainteresowania nauką czy sztuką, przekształcają korzystnie psychikę człowieka, jeśli chodzi o jego osobiste kontakty z otoczeniem: odwracają myśli od drobiazgów, zapobiegają dokuczliwemu ciążeniu na cudzym życiu. Brak zainteresowań rozciągających się poza życie własne i najbliższej rodziny charakteryzuje w obecnym stanie rzeczy przede wszystkim kobiety. Rozbudzenie w nich tego rodzaju zainteresowań musi oczywiście iść w parze z udostępnieniem im jakiegoś ujścia dla roznieconych aspiracji.

b) Drugim czynnikiem składającym się na uspołecznienie w sensie węższym jest przezwyciężenie właściwego ludziom egocentryzmu. Egocentryzm jest – jak wiadomo – tym defektem intelektualnym, który uniemożliwia spojrzenie na jakąś sprawę z cudzego punktu widzenia. Ten defekt, znany szczególnie u dzieci, trwa i nadal w psychice dorosłego. Wszyscy znamy ludzi, którzy nie umieją rozsądnie zdać sprawy z treści jakiejś książki komuś, kto jej nie czytał, m.in. dlatego, że nie umieją postawić się w sytuacji człowieka, który toczącej się tam akcji zupełnie nie zna. Każdy z nas bywał wbrew swojej woli, a czasem i wiedzy, „uszczęśliwiany” przez kogoś, kto nam niebacznie przypisywał własne gusty i własne potrzeby.

Ten z pozoru nieszkodliwy defekt ma w gruncie rzeczy zupełnie niedocenione konsekwencje w stosunkach międzyludzkich, bo prowadzi do niedostrzegania cudzych interesów. Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że egocentryzm, który w ogóle cudzych interesów nie zauważa, wyrządza w życiu społecznym nie mniej krzywd niż egoizm, który dostrzega cudze interesy, ale w wypadku ich konfliktu z własnymi wybiera własne. Jak na to już zwracano uwagę, kształcenie wyobraźni jest dla przezwyciężenia egocentryzmu bardzo istotne.

c) Ale na to, by być uspołecznionym, przezwyciężenie tego defektu intelektualnego nie wystarcza. Trzeba nie tylko umieć postawić się w sytuacji skrzywdzonego, gdy nasze własne życie układa się pomyślnie, trzeba jeszcze umieć zdobyć się na pewne reakcje uczuciowe, pchające nas do pomocy, nawet gdyby to miało narazić na szwank nasze interesy osobiste – trzeba, słowem, być ofiarnym. Ofiarność pragniemy widzieć nie tylko spontaniczną i nie tylko w osobistym kontakcie człowieka z człowiekiem. Chcemy jeszcze zorganizowanej i planowej ofiarności dla realizowania celów zbiorowych, bo takiej ofiarności wymaga służba społeczna, do której obywatel w ustroju demokratycznym winien się poczuwać.

Ofiarność pierwszego rodzaju nie musi bynajmniej pociągać za sobą ofiarności tego drugiego typu. W czasie lat okupacji nietrudno było wskazać takich, którzy zawsze jak najchętniej dawali jeść głodnemu dziecku, pukającemu do ich drzwi, którzy przyjmowali gościnnie kogoś, kto nie miał dachu nad głową, ale nie poczuwali się do udziału w zbiorowej walce z szarańczą, która opadła gromadę, ani do współpracy w organizowaniu przyszłego, uwolnionego od niej polskiego życia zbiorowego. Jedni z nich żyli w błogiej wierze, że wystarczy, jeśli każdy wypełnia swoją powinność w swoim ciasnym kółku, by całość złożyła się sama. Inni uważali, że istnienie ludzi poświęcających się życiu zbiorowemu jest wprawdzie konieczne, ale nie przychodziło im do głowy siebie do nich zaliczyć, sądząc, że istnieją tacy, którzy są do tego specjalnie jakoś predystynowani. Do tych, którzy się w tę służbę publiczną zaprzęgli, miewali stosunek rozmaity: począwszy od szacunku czy nawet czci, aż do trochę zniecierpliwionej pobłażliwości, z jaką traktuje się ludzi, którzy mącą cudzy spokój, a sami szukają guza.

Oba wymienione gatunki ofiarności są w ludziach potrzebne, a cenimy szczególnie tych, którzy łącząc w służbie społecznej zdolność do ofiary z poczuciem odpowiedzialności za życie zbiorowe nie pytają, dlaczego tej służby mieliby się podejmować właśnie oni, lecz pytają, dlaczego oni właśnie mieliby się od niej uchylać.

d) Służba społeczna, o której była przed chwilą mowa, wymaga nieodzownie czwartego i ostatniego czynnika, wchodzącego w skład tzw. uspołecznienia: umiejętności współdziałania. Odmawia się zwykle uspołecznienia ludziom, którzy nie umieją podejmować jakiejś akcji w solidarnej gromadzie, którzy za młodu stronią od harcerstwa, od wszelkich drużyn sportowych, a później uchylają się od udziału w związku zawodowym czy ugrupowaniu politycznym. Mówi się o nieuspołecznieniu tego, kto się źle czuje, ilekroć zawód zmusza go do jakiejś pracy zespołowej, gdzie ma odgrywać rolę członka chóru tylko, a nie solisty.

Polska tradycja liberum veto nasuwa nam w tym punkcie konieczność pewnej uwagi dodatkowej, a mianowicie konieczność odróżnienia indywidualizmu od warcholstwa.

Szanuje ludzki indywidualizm taki ustrój, który szanuje ludzkie aspiracje do osobistego doskonalenia według własnych, a nie narzuconych mu przez państwo i dla wszystkich jednakowych wzorów; ustrój, który szanuje wolność osobistą i wolność przekonań i czyjąś sferę prywatności. Indywidualizm, który wyraża się w poczuciu, że się ma prawo do żądania tego rodzaju poszanowania, jest własnością, która winna przysługiwać każdemu. Nie chcemy natomiast widzieć w ludziach indywidualizmu rozumianego jako niezdolność do współdziałania na równych z innymi prawach. Tym bardziej wykluczamy tendencję rozmyślnego psucia tego współdziałania, jeżeli nie idzie ono po naszej myśli, tak jak czyni dziecko, które nie tylko uchyla się od zabawy w konie, jeżeli mu się nie da powozić, ale ponadto tym, którzy chcą się nadal bawić, tę zabawę psuje. Niepodporządkowywanie się prawom gromady, rozmyślne psucie jej pracy zespołowej – to właśnie już jest warcholstwo, które ze względu na wspomniane już polskie tradycje należy tępić metodycznie.

  1. Szkicując obraz człowieka, jakiego mamy hodować, nie możemy pominąć jeszcze jednego, bardzo doniosłego punktu, a mianowicie postawy, jaką powinniśmy zajmować wobec przeciwnika w walce, walka bowiem jest sytuacją powszednią. Mamy z nią do czynienia nie tylko na wojnie. Jest nią rozgrywka parlamentarna, wszelka polemika, jest nią partia szachów czy partia tenisa.

Walka winna być prowadzona według starych tradycji rycerskich, z poszanowaniem przeciwnika i – jak to usilnie powtarzają niektórzy – z unikaniem wszelkiej krzywdy niekoniecznej dla przeprowadzenia swoich celów. Do tej tradycji rycerskiej warto szczególnie nawiązać dzisiaj, w okresie, gdy ludzie nie przebierają w środkach, by przeciwnika pogrążyć; gdy śmierć wroga im nie wystarcza; gdy muszą jeszcze ponadto jego obraz dla potomności splugawić. Szkalowanie wroga było dobrze znanym chwytem propagandy niemieckiej. Rycerskość, której żądamy, ma przejawiać się nie tylko w toku walki. Jej przepisy uczą nas także, jak wygrywać i jak przegrywać. Każdy wyrostek angielski, kiedy staje do jakichś zawodów sportowych, wie, że nie wolno mu chełpić się w wypadku wygranej i okazywać zawiedzionej złości w wypadku przegranej. W swoich regułach fair play etyka angielska uzyskała poziom, który wart jest nadal naśladownictwa.

  1. Od człowieka, który mógłby uchodzić dla nas za wzór, oczekujemy jeszcze, oprócz wszystkich wymienionych własności, wrażliwości estetycznej. Wrażliwość estetyczną zaleca się nie tylko dlatego, że wzbogaca ona nieskończenie nasze życie osobiste już wtedy, gdy jesteśmy tylko konsumentami w zakresie piękna, lecz że wzbogaca ponadto jeszcze ludzki dorobek kulturalny, gdy stać nas nie tylko na konsumpcję, ale i na produkcję. Poleca się ją także i dla jej efektów moralnych.

Sfery moralna i estetyczna zazębiają się tak ściśle, że niepodobna postawić wyraźnych granic między reakcją moralną a estetyczną. Gdy pracujemy nad sobą, wzór, do którego chcemy się upodobnić, pociąga nas estetycznie. Gdy nie poddajemy się zazdrości, gdy nie poddajemy się tchórzostwu, dzieje się to często dlatego, że nie chcemy „brzydkim” uczuciem albo czynem zeszpecić własnego obrazu. Co tu jest reakcją estetyczną, co moralną, rozeznać trudno. Kultura estetyczna nie gwarantuje kultury etycznej, ale jej sprzyja, przy niepewnej bowiem granicy między dobrem a złem wybór takiego a nie innego czynu bywa często wyłącznie rzeczą smaku.

Są tacy, którzy polecają hodować w nas łatwość zajmowania postawy estetycznej także i dlatego, że postawa estetyczna pozwala nam się jakimś przedmiotem cieszyć bez potrzeby zawładnięcia nim w posiadanie. Żeby podziwiać piękno lasu czy piękno obrazu Rembrandta, nie potrzeba być ich właścicielem W postawie estetycznej ulega zawieszeniu nasza żądza posiadania i stąd postawa ta nie prowadzi do tych konfliktów, do których prowadzi ubieganie się o dobra, jakimi cieszyć się można tylko wtedy, gdy są własne.

  1. Nasz człowiek, taki, jakim go chcemy widzieć w ustroju demokratycznym, wymaga jeszcze jednego rysu w tym szkicowym portrecie. Powinien być wyposażony w poczucie humoru. Jest coś słusznego w opinii, że trudno byłoby dyktaturze zapuścić korzenie w narodzie posiadającym tę właściwość. By przekonać ludzi, że jeden człowiek czy jedna partia mają monopol na prawdę i mają wyłączne prawo do urabiania według niej wszystkich obywateli, bez dopuszczania odchyleń, trzeba ten autorytet podeprzeć jakąś deklaracją. Wiemy, jak skutecznie rozwiewa opary takiej pompatyczności jedno dobre pismo humorystyczne, dowcip przenoszony z ust do ust. Niechże nasz przyszły człowiek posiada tę zdolność, za pomocą której Arystoteles próbował definiować człowieka: niechaj będzie zdolny do śmiechu.

Rzućmy na zakończenie nasz wzór obywatela na nieco szersze tło dziejowe i zapytajmy, jakie są najważniejsze jego różnice w stosunku do przodujących wzorów przeszłości.

Wzory mędrca i wzory świętego były wzorami elitarnymi. Tylko nieliczni mogli aspirować do ich realizowania. Wzór rycerza był wzorem klasowym. Podobnie wzór gentlemana. Ten ostatni podlegał wprawdzie stałej demokratyzacji, połączonej z wzrastającym lekceważeniem sprawy pochodzenia i coraz większym wysuwaniem na plan pierwszy walorów charakteru, niemniej jednak, do niedawna, pewna tylko stopa życiowa i jeżeli już praca zarobkowa, to tylko pewne jej rodzaje, dawały prawo do zaliczania się do gentlemanów. Nasz wzór nie jest ani elitarny, ani klasowy. Każdy może go wziąć za podstawę przy urabianiu własnej osoby. Dalszym jego rysem, który wypada podkreślić, jest to, że obejmuje zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Kształtowanie wzorów osobowych krzywdziło dotąd kobiety. Ich wzory były szczególnie mało urozmaicone. Pewne zmiany związane z wiekiem, dla którego były przeznaczone (inny wzór dziewczęcia, inny matrony), zmienna dawka żądanego od kobiet wykształcenia, a poza tym powtarzające się uporczywie: niewinność przed ślubem, wierność po ślubie – cnoty wystarczające dla kogoś, kto miał żyć cichym życiem domowym, wedle wymagań stawianych żonom przez Peryklesa, który miał powiedzieć, że „Najlepszą żoną jest ta, o której najmniej mówią czy dobrze, czy źle”.

W stosunku do wzoru rycerza, do wywodzącego się zeń wzoru gentlemana i do wzoru świętego nasz wzór kładzie większy nacisk na czynniki intelektualne. Bywali święci łączący świętość z mądrością, jak Tomasz z Akwinu czy Katarzyna Sieneńska, która, według legendy, miała rozstrzygać najtrudniejsze dysputy teologiczne, ale były to raczej wyjątki. Kwalifikacje intelektualne nie były nigdy szczególnie cenione we wzorze świętego. Nadmierny rozwój inteligencji wręcz zagrażał gentlemanowi, który winien był nie wyróżniać się niczym, nawet rozumem, i który nie powinien był zanadto dociekać i mędrkować. Plastyczność umysłu, krytycyzm, których żądaliśmy od obywatela spełniającego nasz wzór, nie znalazłyby się w inwentarzu cnót gentlemana, a uczciwość intelektualna znalazłaby się tam tylko dlatego, że była uczciwością

W stosunku do wzoru świętego nasz wzór usunął w cień stosunek do spraw płci, rys wysuwający się w tamtym wzorze na plan pierwszy w postaci szczególnego zaabsorbowania walką z pokusą szatańską. Wtedy, gdy sprawy płci były bez względu na okoliczności, w jakich się rozgrywały, obciążone piętnem grzechu, były to sprawy szczególnie ważne w pielęgnowaniu własnej doskonałości. Dziś, gdy piętno grzechu zostało im odjęte, ich ważność mierzy się radością, którą przynoszą, albo krzywdą, którą mogą komuś wyrządzić, a gospodarowanie tym wielkim zasobem potencjalnych radości i cierpienia winno być powierzone naszemu wyrobieniu społecznemu i naszym poczuciom estetycznym. Mówimy tu o poczuciach estetycznych, bo życie erotyczne to jeden z terenów, na którym sprawy moralne splatają się z estetycznymi. Doznanie niesmaku, które przeżywa się nieraz w sferze erotyki, może służyć za przykład mieszanej reakcji o estetyczno-moralnym charakterze. Dla takich to zazębień nie tylko wzgląd na innych, ale i poczucie estetyczne potrzebne jest temu, kto nie chce na tym terenie ani krzywdzić, ani razić.

We wzorze porządnego człowieka, wypracowanym przez ideologię mieszczańską, solidność pieniężna wysuwała się na plan pierwszy, a styl buchalteryjno-asekuracyjny zaprawiał całość tego wzoru. W naszym wzorze solidność pieniężna stanowić będzie jedną z odmian żądanej przez nas odpowiedzialności za słowo i, jako taka, będzie niezbędna, ale niewystarczająca do zapewnienia sobie autorytetu moralnego. Asekuracyjny punkt widzenia z kolei, charakterystyczny dla wzoru mieszczanina, a znany nam z haseł kalendarzowych, wiąże się z gospodarką, w której ludzie żyją zaabsorbowani prywatnym zyskiem czy stratą, a obcy jest gospodarce uspołecznionej, pośród której nasz obywatel ma żyć i działać.

W stosunku do większości wzorów wypracowanych w przeszłości nasz wzór różni się akcentem położonym na uspołecznienie, co tłumaczy się jasno, gdy się zważy, że opracowywaliśmy go dla ustroju, który wciąga jak najszersze masy do organizowania życia zbiorowego. Czuliśmy się pod tym względem stosunkowo najbliżsi rzymskiemu wzorowi obywatela, do którego nawiązywała w swoim czasie w Polsce Komisja Edukacyjna.

To, co zarysowaliśmy przed chwilą, nie jest bynajmniej skończonym portretem, lecz zaledwie jakimś szkicem ołówkowym. Świadomi jego braków, chcieliśmy jednak nakreślić jakiś kształt, by dać punkt wyjścia dyskusji, która by mogła sprawę pchnąć naprzód. Przy nakreślaniu tego kształtu staraliśmy się uwzględnić tylko rysy zasadnicze – z pominięciem pochodnych – często jednak trudno było rozstrzygnąć, z jakim rodzajem własności miało się do czynienia – trudność wzmożona przez wieloznaczność używanych terminów, branych z konieczności z języka potocznego i na ogół dotąd nie uporządkowanych przez myśl naukową.

W wykazie własności, składających się na nasz wzór osobowy, nie było mowy o stosunku obywatela do państwa. Nie jest to przeoczenie. Rozwijać specjalnie tego stosunku po prostu nie było potrzeby, stawialiśmy bowiem sprawę na szerszym gruncie, omawiając zachowanie się człowieka w jakimkolwiek zrzeszeniu ludzkim, a więc tym samym i w takim, które się nazywa państwem. Człowiek uspołeczniony w sensie przez nas przyjętym byłby uspołeczniony w każdej gromadzie, czy to w jakiejś grupie lokalnej, jak samorząd wiejski, czy w grupie o szerszym zasięgu. Werbalistyka państwowotwórcza, jaką karmiono nas przed wojną, idąc za wzorem państw totalnych, jest potrzebna tam, gdzie się chce wmówić obywatelom, że są tylko pionkami pracującymi dla państwa; jest ona natomiast zbędna w ustroju, w którym państwo jednoczy, organizuje, koordynuje, ale nie żąda dla siebie boskiego kultu.

Maria Ossowska


Powyższy tekst Marii Ossowskiej  ukazał się pierwotnie w kwietniu 1944 w pierwszym numerze periodyku „W Świetle Dnia”, organie lewicowej Tajnej Organizacji Nauczycielskiej. Ze względów konspiracyjnych artykuły sygnowane były jedynie kryptonimami, a samo pismo zostało antydatowane na kwiecień 1934 r. W 1946 r. artykuł w rozszerzonej wersji ukazał się jako broszura, wydana w Warszawie nakładem Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, a po latach wznowiono go w wyborze pism Marii Ossowskiej pt. „O człowieku, moralności i nauce. Miscellanea” (Warszawa 1983). Przedruk za tym ostatnim źródłem. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Wojciech Goslar.

↑ Wróć na górę