Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Jan Libkind

Ostatnie sześć miesięcy pod rządami okupantów

[1938]

Pracę niniejszą pisałem wyłącznie z pamięci. Niech mi więc wybaczą ci towarzysze, których nazwiska pominąłem lub rolę nie dość uwypukliłem; z pewnością nie ma tu złej woli. Mogły też zajść niewielkie zresztą omyłki, bo pamięć po 20 latach czasem zawodzi. Dotyczy to zwłaszcza kolejności bezpośrednio po sobie w krótkich odstępach czasu zachodzących wypadków. Może też zbyt często wymieniam własną osobę. Nie czynię tego w celu powiększenia jej roli; po prostu fakty, w których brałem bezpośredni udział, najlepiej utkwiły mi w pamięci.


Wiosna 1918 r. zastała PPS w roli partii nielegalnej z wieloma legalnymi placówkami, których charakter stanowił tajemnicę poliszynela.

Wychodził więc w Warszawie legalny tygodnik „Jedność Robotnicza” (obok nielegalnego „Robotnika” i wydawnictw lokalnych). Istniały legalne związki zawodowe i spółdzielnie (sklepy, piekarnie, jadłodajnie) o określonym zabarwieniu politycznym. W szeregu rad miejskich zasiadali pepesowcy, wybrani wprawdzie na listach noszących zwykle nazwę Socjalistów Polskich, ale nie kryjący się bynajmniej ze swym wyznaniem politycznym. Inne partie socjalistyczne znajdowały się w podobnych warunkach.

Czasy ówczesne najlepiej charakteryzuje forma ulotek wyborczych do rady miejskiej w Lublinie. Nosiły one w nagłówku wezwanie: Popieraj Polskich Socjalistów.

Przywódcy partii znani byli władzom okupacyjnym. Mieszkali najlegalniej w świecie do czasu, kiedy coraz śmielsze wystąpienia nie wywołały odpowiednich represji. Posypały się one szczególnie po zawarciu pokoju w Brześciu, w którym odstąpiono Chełmszczyznę nowo powstałemu państwu ukraińskiemu.

Posypały się deklaracje, protesty i strajki, na co okupanci zareagowali w ostry sposób. Norbert Barlicki (Grzela) za odczytanie protestu w warszawskiej radzie miejskiej został internowany w obozie jeńców w Modlinie, a Tomasz Arciszewski (Stanisław), drugi przedstawiciel PPS w radzie miejskiej stolicy, uniknął podobnego losu, kryjąc się, a następnie wyjeżdżając z Warszawy. W Częstochowie Jarmułowicz za wygłoszenie w ostrej formie przemowy został skazany na dziesięć lat ciężkiego więzienia. W Łodzi Aleksy Rżewski (Przebój) wyrwał się eskorcie żołnierzy niemieckich i ratował się ucieczką wskakując do przejeżdżającego tramwaju.

Zresztą okupanci jęli przejawiać silną rękę nie tylko w związku ze sprawą brzeską. Poniekąd zmuszała ich do wykazywania swej przewagi rosnąca aktywność partii, wkraczającej coraz wyraźniej na drogę rewolucji. Z różnych przyczyn w obozach jeńców lub za kratkami znaleźli się: w Modlinie Adam Landy (Henryk), Karol Bugajski i Derlaczyński, w Dęblinie za strajk górników Zygmunt Lubodziecki (Walter). W Lublinie za spalenie podczas demonstracji portretu cesarza Karola uwięziono Świątka.

Wielu wybitnych działaczy przeszło na nielegalnych. Do nich należał Feliks Perl (Res), wówczas bezspornie przez wszystkich uznany za wodza partii, następnie Aleksy Rżewski, Adam Landy (po ucieczce z Modlina), Stefan Kirtiklis (Sewer) w związku ze strajkiem górników i inni.

Partia zaczyna na nowo organizować działalność terrorystyczną. Powstają drużyny pod nazwą „Pogotowia Bojowego”. Moralnym kierownikiem, łącznikiem nawiązującym nici ciągłości pomiędzy okrytą chwałą dawną Organizacją Bojową i nowo tworzącym się Pogotowiem, był Tomasz Arciszewski. Faktyczne kierownictwo sprawowali: Jarecki (Jarosław) i Tadeusz Szturm de Sztrem (Mały).

Pierwsze występy Pogotowia Bojowego na terenie Warszawy zakończyły się fiaskiem. Nie powiódł się zamach na prowokatora Prymusiewicza, przypłacił zań życiem jeden z najofiarniejszych bojowców Ignacy Szczepaniak (Biały), uczestnik wyprowadzenia dziesięciu więźniów z Pawiaka. Nawiasem mówiąc i drugi zamach na tegoż prowokatora, wykonany znacznie później, bo w końcu lata, nie dał również rezultatu. I znowu dwóch ofiarnych bojowców: Ignacy Folman i Aleksander Stahl odeszło w zaświaty.

Represje nie rozbiły organizacji, ale zmusiły do przetasowania ludzi, a nawet chwilowego wycofania z roboty pewnych jednostek.

Niektóre ciała partyjne zostały zdekompletowane. Centralny Komitet Robotniczy, wybrany na XIII zjeździe w siedmioosobowym składzie, zmniejszył się faktycznie do czterech członków. Ubyli: Włodzimierz Kunowski (Kornel) zmarły w 1917 r., Barlicki (internowany) i Arciszewski (musiał na jakiś czas opuścić kraj). Z pozostałych Marian Malinowski (Wojtek) przebywał stale w Lublinie, dzierżąc jakby władzę na terenie okupacji austriackiej, Perl jako nielegalny i wciąż poszukiwany przez policję miał ograniczoną możność ruchów. Jedynie Mieczysław Niedziałkowski (Mek) i Bronisław Ziemięcki (Zenon) znajdowali się mniej więcej w normalnych warunkach, przy czym o wybitnej roli Ziemięckiego władze okupacyjne coś niecoś wiedziały, chociaż zapewne nieznany był im jego udział w CKR. Wraz z Feliksem Turowiczem przetrzymywano go kilkakrotnie w odwet za niektóre akcje partii, które szczególnie zalazły za skórę okupantom.

Dużą pomoc stanowiła nieumiejętność policji niemieckiej i austriackiej zwalczania ruchu nielegalnego, nieumiejętność przechodząca czasami w naiwność. Bywało, że zamiast aresztować kogoś, przysyłano mu nakaz zjawienia się w urzędzie policyjnym. Nie wyrzeczono się jeszcze mimo wojny pewnych nawyknień konstytucyjnych i nie chwytano się środków ostatecznych bez posiadania dostatecznych dowodów. Być może nie chciano zbytnio drażnić społeczeństwa, łudząc się, że uda się je jednak skłonić do dania żołnierza państwom centralnym.

Nie bez znaczenia był również słaby kontakt nie tylko między policjami politycznymi obu okupantów, ale i między różnymi organami administracji niemieckiej, na co nie brak dowodów.

Skompromitowany w Łodzi Rżewski został funkcjonariuszem partyjnym w Lublinie, podobnie i Landy, po ucieczce z Modlina. Kirtiklis, którego Austriacy poszukiwali w Radomiu z pomocą psów policyjnych, przeniesiony do Warszawy, pracował w legalnych związkach zawodowych, ścigany Perl staje najspokojniej w ogonku i otrzymuje na własne nazwisko przepustkę do Łodzi.

Miejsce Rżewskiego w Łodzi zajął Aleksander Napiórkowski (Stefan). Był to bodajże jedyny inteligent w tym mieście biorący udział w czynnej robocie partyjnej, chociaż mieszkało tam jeszcze paru inteligentów, np. Karoffi-Krauterkraft. Za to nie brakło inteligentnych i politycznie wyrobionych robotników, jak Rapalski, Klimaszewski (Zagłoba), Zakrzewski, Purtal (Szczerba), Kułakowski, bracia Ajnenkiel i inni. Wśród organizacji socjalistycznych największy wpływ wywierała tu do czasu lewica PPS, której stosunek do kwestii niepodległości w pierwszych latach okupacji był niezdecydowany. W końcu zwyciężył kierunek esdecki. Powstał ferment, którego ośrodkiem stała się Łódź. Już w sierpniu niepodległościowcy pod wodzą Antoniego Szczerkowskiego opanowali w zupełności organizację łódzką i pobliskich miast, i odrywają się od lewicy. Wydają nawet własne pism o pod tytułem „Informator”. Następnie jeszcze przed wypędzeniem najazdu łączą się z PPS. Secesja Szczerkowskiego zlikwidowała prawie doszczętnie wpływy lewicy [PPS Lewica] w głównych ośrodkach przemysłu włókienniczego.

Lublin był w owych czasach twierdzą PPS, co miało poważne znaczenie, był on przecież stolicą okupacji austriackiej. Obok Rżewskiego i członka CKR Malinowskiego najwybitniejszą rolę grał tam Władysław Kunicki (Łukasz), dyrektor szkoły handlowej, cieszący się ogromnym poważaniem ze strony miejscowego społeczeństwa. Spośród robotników dużo mieli do powiedzenia: Choma, Kubicki, Sieradzki i Szydłowski.

Osobnych słów kilka należy poświęcić Zygmuntowi Dreszerowi. Endek, przywódca młodzieży nacjonalistycznej studiującej na uniwersytetach belgijskich, dał się porwać idei legionowej i pod jej wpływem wstąpił do PPS, ale w gruncie rzeczy pozostał obcy światopoglądowi socjalistycznemu. Wstępując do partii, postawił za warunek Malinowskiemu, a ten go przyjął, że będzie kandydował do ewentualnego sejmu [1]. Poza plecami partii czynił posunięcia mocno ją kompromitujące. Planował aneksję Białorusi z pomocą korpusu Dowbor-Muśnickiego i projekt swój wraz z instrukcjami posłał do Rosji w formie listu do Skąpskiego (komendanta POW w Leningradzie). Co gorsza, jako pośrednika użył niejakiego Krechowieckiego (pseudonim), wysłanego w roli męża zaufania Rady Regencyjnej dla porozumienia się ze stronnictwami polskimi w Rosji. Krechowiecki nie omieszkał zakomunikować treści listu przedstawicielom wszystkich organizacji politycznych, tworząc pozory współpracy PPS z Radą Regencyjną. Można sobie wyobrazić, jaką konsternację wywołał ten list w partii pozbawionej możności komunikowania się z krajem i jaką broń wsunął w ręce jej przeciwników.

W samym jednak Lublinie należenie Dreszera do PPS posiadało duże znaczenie, ponieważ był on redaktorem miejscowego pisma codziennego, zaliczającego się do najpoważniejszych dzienników prowincjonalnych. Przez Dreszera partia zdobyła duży wpływ na kierunek pisma.

Zagłębie Dąbrowskie podzielono między okupantów. Sosnowiec, Będzin i Czeladź, gdzie rządzili Niemcy, były domeną wpływów lewicy PPS. Jej działacze, zamieszkali w Sosnowcu znajdowali się w dość szczęśliwej pozycji, mogąc działać na terenie obu okupacji, gdzie Austriacy w przeciwieństwie do Niemców nie robili większych trudności w wydawaniu przepustek na wyjazd.

Działacze PPS skupili się w Dąbrowie Górniczej i dostępu na teren zajęty przez Niemców nie posiadali. W samej Dąbrowie siły PPS i lewicy PPS mniej więcej się równoważyły, może nawet lewica była silniejszą, ale w takich ośrodkach górniczych i przemysłowych jak Klimontów, Niemce, Niwka, Strzemieszyce i Ząbkowice PPS sprawowała wyłączny rząd dusz. Na terenie okupacji niemieckiej jedynie w Grodźcu istniała silna organizacja.

Po aresztowaniu Lubodzieckiego, sekretarza związku górników i ucieczce Kirtiklisa, jego pomocnika, przesłano do Zagłębia na funkcjonariusza młodego studenta Jakobskinda (Zdzisława). Z miejscowych ludzi najczynniejszą rolę grali: Bocian, Czerneda, Mazurek, Romanek i Szyprowski w Dąbrowie, Gęborek (Śmiały) w Klimontowie, Psuja w Niwce, Krzyżak w Zagórzu, Gaweł, Hetmańczyk, Hetmańczykowa i Martela w Niemcach, Podimagórski (Słowik) i Walczakiewicz w Grodźcu.

Z działaczy, na których opierała się organizacja w innych miastach prowincjonalnych, wymienimy: w Kielcach – Franciszka Loefflera i Kosińskiego; w Radomiu – Sławińskiego, Pokrzewińskiego i funkcjonariusza Żórawskiego; w Częstochowie – Dziubę i Zenona (pseudonim – były ułan-legionista, na którego rękach skonał Gibalski); we Włocławku – Kossobudzkiego; w Płocku – Kępczyńskiego (Kruk). Nadmienić należy, że inne organizacje socjalistyczne konkurowały z PPS w większym lub mniejszym powodzeniem tylko w Warszawie, Łodzi, w Pabianicach i Zagłębiu Dąbrowskim. Gdzie indziej PPS miała druzgocącą przewagę, jak w Lublinie, lub była nawet jedyną partią socjalistyczną (Radom, Kielce itd.).

W Warszawie przewaga PPS nad pozostałymi stronnictwami robotniczymi uwidoczniła się przy wyborach do rady miejskiej, w których otrzymała tyle mandatów, ile listy SDKPiL oraz zblokowanej z Bundem lewicy.

Na wiosnę 1918 r. Rajmund Jaworowski (Antoni) ostatecznie opanował organizację partyjną stolicy. Symbolem zwycięstwa był wybór do Egzekutywy WOKR Witolda Jodki (Jowisz), mocno zwalczanego przez CKR i większość działaczy. Zwłaszcza dużo wrogów miał Jodko wśród młodego pokolenia i to nie tylko z powodu poglądów i metod postępowania, ale i życia prywatnego, które zdaniem wielu nie licowało ze stanowiskiem działacza robotniczego.

W Warszawie już wówczas panowały niezdrowe stosunki Jaworowskiego i jego grupę zwano w żargonie partyjnym nieuczciwą prawicą. Odżegnywali się odeń ludzie tych samych poglądów, np. Hołówko. Rej wodzili tzw. kuchniarze, kierownicy lub byli kierownicy kuchni dla bezrobotnych. Cieszyli się oni najgorszą sławą. Twierdzono – zdaje się nie bezpodstawnie – że mają lepkie palce. Do satelitów Jaworowskiego i Jodki zaliczali się: Jaworowska (Jadwiga), Piłacki (Marcel), Wysocki (Piżak), Ziółkowski (Wicek), Turczyński (Znany), Zandlewicz (Bronek), Łagowski (Kruk), Kompała (Pol), Gardecki (Zygmunt) oraz wielu innych. W przeciwnym obozie znajdowali się Kazimierz Dobrowolski (Amerykanin), Stanisław Benkiel (Stasiek), Mieczysław Baumgart (Fryk), Juliusz Gromadzki (Sęk). W dziedzinie spółdzielczości na pierwsze miejsce wysunęli się Zygmunt Kmita i Józef Moczulski (Jadźwing). Poza tym ponieważ w Warszawie koncentrowały się wszystkie centralne instytucje partyjne i półpartyjne, wielu towarzyszy w nich pracujących lub zajętych głównie w POW stale lub dorywczo udzielało się w robocie lokalnej. Aby możliwie nikogo nie pominąć, wspomnimy: Danzigera, Wolerta, Sochacką, trzech braci Jakubowiczów, Lucynę Wolniewską (Lucyna) i Hoffmanówną (Wirę), która wraz z Tadeuszem Szturm de Sztremem prowadziła biuro paszportowe, Zofię Praussową, Chmieleńską (Klara).

Wielką trudność sprawowania jednolitego kierownictwa w kraju podzielonym kordonem granicznym, pokonywano dzięki posiadaniu stałej zielonej granicy dla ludzi i bibuły. Znajdowała się ona nad Pilicą dwa kilometry od Białobrzegów. Na południowym brzegu, pod okupacją austriacką posiadał majątek ziemski pan Leon Bagniewski, szwagier jego pan Wojciech Sokołowski gospodarował po drugiej stronie rzeki, a więc już na okupacji niemieckiej, w Woli Biejkowskiej. Córki pana Sokołowskiego Henryka, dziś Dembowska i studentka politechniki Barbara, obecnie architekt Brukalska, należały do PPS. Obaj panowie byli gorącymi niepodległościowcami i ze staropolską gościnnością przyjmowali pepesowców i peowiaków, przeprawiając ich jak się dało łódkami lub w bród przez Pilicę, nocując i w potrzebie ukrywając. Bagniewski uratował Kirtiklisa przed pościgiem Austriaków, uwożąc go swymi końmi; w Woli Biejkowskiej ukrywał się czas jakiś Arciszewski.

W marcu CKR wysyła do Rosji Tadeusza Hołówkę (Kirgiz) dla porozumienia się z miejscową organizacją PPS [2]. Przywozi on rozkaz do powrotu do kraju przede wszystkim dla tych, którzy już brali udział w robocie, a nie byli nieodzowni w Rosji. Powrócili więc z wybitniejszych działaczy od razu lub później w miarę możności: Banasiak (Zielony), Całuń, Chyb, Dewucki, Libkind (Wiktor), Maciejewska (Magda), Prystor, Siwik, Sokolicz, Zaremba (Andrzej), Zdanowski i Żarski.

Poważnemu zasileniu uległa też kasa partyjna.

Przypływ nowych sił oddziaływał ożywczo na tok pracy partyjnej. Dokonywano licznych przesunięć i zasilono niektóre działy pracy.

CKR otrzymał w osobie Libkinda specjalnego pomocnika. Nie będąc jego członkiem, został jego przedstawicielem. Banasiak, delegowany jako funkcjonariusz do warszawskiego okręgu podmiejskiego, dzielnie się spisywał. Dawni bojowcy Chyb i Skupniewski poszli do Pogotowia Bojowego, pierwszy w rodzinnych Kielcach, drugi początkowo zdaje się we Włocławku, następnie w Warszawie. Żarski i Dewucki pozostali w stolicy, pierwszy obejmując dzielnicę wolską, drugi praską, a późniejsza żona Żarskiego, Maciejewska, działała w Płocku.

Duże zmiany zaszły w prasie partyjnej. Prócz legalnego tygodnika „Jedność Robotnicza” wychodził konspiracyjnie „Robotnik” jako organ centralny i szereg wydawnictw lokalnych jak „Wezwanie”, „Hasło”, „Do Czynu”. Kierownictwo prasy spoczywało w rękach mianowanego przez CKR Wydziału Prasowego, w skład którego weszli: Gustaw Daniłowski, Tadeusz Hołówko, Jan Libkind, Mieczysław Niedziałkowski, Feliks Perl i Zygmunt Zaremba. „Robotnika” redagowali Perl i Niedziałkowski, organy lokalne – siły miejscowe, a w braku ich wyznaczeni doraźnie członkowie Wydziału Prasowego. Z przybyłych z Rosji osób, Bronisław Siwik wszedł do redakcji organu warszawskiego „Do Czynu”.

Redaktorem „Jedności Robotniczej” był nominalnie Niedziałkowski. W rzeczywistości pracy redaktorskiej poświęcał niewiele uwagi, przeglądając zazwyczaj tylko złożony już numer. Faktycznie numer robił sekretarz redakcji. Sposób redagowania „Jedności” nosił cechy wybitnie demokratyczne. Prócz redaktora istniał komitet, który zbierał się stale raz w tygodniu. Układano na nim plan następnego numeru, oceniano i poddawano krytyce numer poprzedni. W komitecie redakcyjnym prócz redaktora zasiadali: Jan Carnocki (Marcin), Jerzy Czeszejko-Sochacki, Libkind, Perl i Bronisław Siwik. Doraźnie przychodziły na posiedzenia i inne osoby. Wewnątrz komitetu zaszły też pewna zmiany. Czeszejko-Sochacki, który po śmierci Honigwila objął sekretariat, ustąpił swe miejsce Libkindowi.

Wcześniej jeszcze nastąpiła zmiana w administracji legalnych wydawnictw („Jedność Robotnicza” i broszury), które z rąk Juliusza Birenzwejga (Julka) przeszły do Matyldy de Rosenberg (Panna Madzia), od której przejęła je pod jesień Lucyna Woliniewska. W Warszawie partia nie posiadała tajnej drukarni. Wszystkie sprawy związane z drukiem literatury nielegalnej załatwiał Wacław Zajączkowski, wówczas kierownik drukarni Bilińskiego i Maślankiewicza.

Wobec klęsk armii niemieckiej wszyscy czuli zbliżanie się ostatniego już aktu. Wśród trudnych do rozwiązania zagadnień socjalnych na jedno z pierwszych miejsc wysunęła się sprawa agrarna. Utworzono więc komisję dla opracowania programu rolnego, w której pierwsze skrzypce dzierżył Perl, następnie Libkind. Pracowali też w niej dwaj studenci rolnictwa Stanisław Kuszel i Machnicki. Jako rzeczoznawcę przyciągnięto profesora Sujkowskiego, w którego mieszkaniu zbierano się najczęściej. Opracowany przez komisję program został następnie przyjęty przez Radę Partyjną, upełnomocnioną do tego przez zjazd.

W pierwszej połowie września obradował w Warszawie pod przewodnictwem Kunickiego, Rżewskiego i Ziemięckiego XVI i jednocześnie ostatni konspiracyjny zjazd PPS. Debatowano nie w przenośni, lecz rzeczywiście pod ziemią, w piwnicach domu przy ulicy Bagatela, róg ul, Szucha. Przedsięwzięto najdalej idące środki ostrożności. Zbrojne pikiety obstawiły gęsto przylegle ulice; silne odwody Pogotowia Bojowego skoncentrowano w pobliżu, w mieszkaniu Bronisława Siwika przy ul. Marszałkowskiej 1. Podbiuro zjazdu mieściło się przy ul. Niecałej, dziś Króla Alberta.

Na zjeździe ujawniły się duże wpływy lewego skrzydła, w którym rej wodzili Czeszejko-Sochacki, Wiesław Fabierkiewicz (Szymon), Landy, Maciejewska, Zaremba i Żarski. Szczególnie lewicowo z wyraźnym zabarwieniem komunistycznym występował Fabierkiewicz, autor zasadniczej rezolucji zgłoszonej przez tę grupę. Feliks Perl, po wysłuchaniu ultraradykalnego przemówienia Fabierkiewicza, orzekł, że Szymon wkrótce przestanie być socjalistą, bo w jego rozumowaniu tkwią już przesłanki światopoglądu mieszczańskiego, no i nie omylił się.

Wpływy lewicy zaznaczyły się na treści wszystkich prawie rezolucji. Im też przypisać należy uchwałę, o wystąpienie z Komisji Porozumiewawczej, do której prócz PPS należało Wyzwolenie i Stronnictwo Niezawisłości Narodowej. Uchwala ta miała pozostać do czasu tajemnicą, dla dania możności CKR-owi wypatrzenia odpowiedniego momentu. Mimo to zainteresowane stronnictwa dowiedziały się o niej natychmiast. Również w „Kurierze Warszawskim” niemalże nazajutrz ukazała się dość szczegółowa notatka o zjeździe z wymienieniem nawet liczby delegatów. Partyjny vox populi wskazywał na Jodkę jako autora obu niedyskrecji.

Lewica, osiągając sukces ideologiczny, poniosła, i to z własnej winy, porażkę przy wyborze CKR-u. Walka toczyła się właściwie tylko o jedno miejsce. Nikt nie kwestionował kandydatur dotychczasowych członków, o ile znajdowali się na wolności, pozostawały więc do obsadzenia dwa miejsca, po zmarłym Kunowskim i internowanym Barlickim. Na jedno z nich CKR i lewicujący towarzysze wysunęli Zygmunta Zarembę, który tym samym miał za sobą przytłaczającą większość i przeszedł już w pierwszym głosowaniu. Pozostałe miejsce CKR pragnął obsadzić Aleksandrem Napiórkowskim z Łodzi, grupa Zaremby lansowała Landego, a organizacje warszawskie Jaworowskiego. Niedziałkowski próbował stawiać nieobecnego w Polsce Kazimierza Pużaka, ale bez powodzenia. W normalnych warunkach Jaworowski nie miał żadnych szans i w pierwszym głosowaniu znalazł się na ostatnim miejscu. Dopomogli mu ci, którym najbardziej zależało na utrąceniu jego osoby. Postawienie Landego było więcej niż niezręcznością, ponieważ był on już kiedyś w CKR-ze i do tego stopnia zraził do siebie wszystkich pozostałych członków, że uznali współpracę z nim za niemożliwą, z czyim się zupełnie nie taili i gotowi byli z bólem serca w ostateczności poprzeć Jaworowskiego, byle za każdą cenę nie dopuścić do wyboru Landego. Tak się też stało. Gdy lewica dufna w swoje siły, mimo ostrzeżeń podtrzymywała w dalszych głosowaniach swego kandydata, przepadł on wszystkiego jednym głosem w czwartym skrutynium [tajnym głosowaniu].

XIV zjazd stał pod znakiem nadciągającego przewrotu. Burzliwy nastrój jął się przejawiać w aktach nieposłuszeństwa i terroru. Podczas drugiego nieudanego zamachu na Prymusiewicza, jeden z bojowców wpadł w ręce policji niemieckiej tylko dzięki podstawieniu mu nogi przez milicjanta miejskiego. Następnego zaraz dnia ów milicjant padł od kul Pogotowia Bojowego, co wywołało prawdziwy popłoch wśród milicjantów dzielnicy wolskiej. Przybiegli oni do redakcji „Jedności Robotniczej”, gdzie tłumaczyli, udając naiwnych, towarzyszom o swej niewinności.

Jeszcze nie przebrzmiały echa kanonady na Woli, a huk nowych strzałów, tym razem w Łodzi, zelektryzował opinię. To Purtal w obronie tajnej drukarni położył trupem dwóch policjantów niemieckich i sam ratował się szczęśliwie ucieczką.

Akty terroru mnożą się, a władze okupacyjne stają wobec nich bezsilne. Olbrzymie wrażenie wywiera zabicie w centrum Warszawy komisarza policji Schultzego, decernenta od spraw politycznych. Wykonawcą zamachu był zbiegły z Łodzi Purtal, który i tym razem uszedł bezkarnie. Niedługo potem padł na Chłodnej jeden z najniebezpieczniejszych agentów tajnej policji niemieckiej, a sprawca pozostał nierozpoznany. Bezsilność władzy rozzuchwaliła społeczeństwo. Rozpoczęły się samorzutnie zamachy. Od jednego z nich zginął ma Pradze, czyniąc zakupy w sklepiku, tajny agent niemiecki. Nieznany zamachowiec strzelał z ulicy przez szybę.

W okupacji austriackiej wobec rozpadania się monarchii habsburskiej rozkład postępował jeszcze szybciej. I tam terror, w rodzaju zabicia znienawidzonego komisarza Terleckiego w Lublinie i wielkiej ekspropriacji pod Puławami, szerzył zamęt w zdemoralizowanych szeregach wrogów. Słabość ich była już tak widoczna, że generał-gubernator Lipošćak pod presją wielkiej demonstracji uwolnił z Dęblina Lubodzieckiego, który natychmiast objął dawną placówkę w Dąbrowie. Okupacja austriacka miała ten plus jeszcze, że robotnicy pozostawali pod wyłącznym prawie wpływem PPS, a chłopstwo szło bez zastrzeżeń za Wyzwoleniem. Tu też zdecydowano się na stanowcze posunięcie utworzenia rządu. Czyn ten mógł się udać tym łatwiej, że w chwili jego wykonania wojsko austriackie w Krakowie było już rozbrojone.

Po porozumieniu z innymi stronnictwami Centralny Komitet Robotniczy zwołał decydujące posiedzenie w domu przy ulicy Marszałkowskiej 137. CKR zjawił się w komplecie prócz nieobecnego w Warszawie Malinowskiego. Do obrad przyciągnięto jeszcze kilka zaufanych osób, mianowicie: Hołówkę, Libkinda i właśnie przybyłego z Rosji Pużaka. Znacznie później i tylko przypadkowo znaleźli się jeszcze Gromadzki, Kirtiklis i Lubodziecki, a może też jedna lub dwie inne osoby i oni też wzięli udział w naradzie. Ustalono, kto i w jakim charakterze zostanie członkiem przyszłego rządu z ramienia PPS, omówiono instrukcje i ustalono terminy wyjazdu dla udających się do Lublina. Charakterystyczne, że już wówczas podniósł się głos przeciwko kandydaturze Malinowskiego. Tak odbył się pierwszy akt, drugi rozegrał się już w Lublinie.

W Warszawie partia też już stała na całego. Na jeden z pierwszych dni listopada a może ostatnich października wyznaczono strajk, a na popołudnie demonstrację. Strajkowi sprzeciwiały się SDKPiL i lewica PPS, no i oczywiście partie mieszczańskie. W ostatniej chwili stronnictwa burżuazyjne zmieniły front i same wezwały do demonstracji, oczywiście we własnych szeregach. Strajk się udał, a po południu odbył się szereg manifestacji. Władze niemieckie odniosły się tolerancyjnie do wszystkich wystąpień z wyjątkiem demonstracji PPS, którą zaatakowano z dwóch stron i rozpędzono bagnetami na Placu Teatralnym. Jednak uczestnicy udali się grupami pod pomnik Mickiewicza, gdzie się uformował nowy pochód, który Marszałkowską dotarł aż do rogu Koszykowej. Tu się rozwiązał po krótkim przemówieniu wzniesionego na ramionach Hołówki. Partia nawołuje do ponownych, tym razem już zbrojnych w dniu 10 listopada wystąpień. Już nie idzie o zamanifestowanie nastrojów, ale o jawny bunt przeciw okupantom i Radzie Regencyjnej. Dowodzi tego wstępny artykuł w ostatnim numerze „Jedności Robotniczej” pióra Libkinda, zatytułowany „Dwie rocznice”, kończący się wezwaniem: „Robotnicy Warszawy! Nie przestraszyliście się bagnetów żołdaków Czertkowa, nie zlękniecie się trzech bezsilnych starców, którzy odziani w purpurę próbują ma Zamku władzę sprawować” [3]. Za punkt zborny dla demonstracji miał służyć plac przed Dworcem Wiedeńskim, dziś Głównym, z podbiurem przy ulicy Oboźnej. Kiedy rano na godzinę przed manifestacją zaczęli się schodzić ludzie na podbiuro po instrukcje, dowiedzieli się o rewolucji w Niemczech, ucieczce Beselera i powrocie Piłsudskiego z Magdeburga.

Wobec zmienionej do gruntu sytuacji, przed dworcem Libkind zaproponował Jaworowskiemu następujący plan. Ktoś zaproponuje Piłsudskiemu, aby udał się do koszar Wehrmachtu i krótkim władczym przemówieniem przeciągnął go ma swoją stronę, jednocześnie masy pepesowskie obsadzą zbrojną ręką pałac Zamoyskich (obecnie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych), siedzibę urzędów Rady Regencyjnej. Przesądzi to spór o władzę na rzecz Rządu Ludowego w Lublinie. Jaworowski obiecał się porozumieć i zniknął. Interpelowany przed wyruszeniem pochodu oświadczył, że Piłsudski planu nie akceptował.

Zbrojna demonstracja nie obyła się bez rozlewu krwi, chociaż, skonsternowani wiadomością o przewrocie Niemcy, zachowywali się poprawnie. Do starcia doszło w Al. Jerozolimskich, żołnierz niemiecki jadący tramwajem mimo nawoływań nie odsłonił głowy przed czerwonym sztandarem. Ktoś z tłumu podskoczył i zrzucił mu czapkę, na co żołnierz odpowiedział wystrzałem. Wywiązała się kanonada, od której po stronie Niemców padł żołnierz i jakiś urzędnik, po stronie demonstrantów sekretarz Związku Zawodowego Fryzjerów.

Pochód przez nikogo nie zatrzymywany przeszedł Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na Królewską, gdzie z jakiegoś podwyższenia wygłosił krótkie przemówienie Feliks Perl i dalej przez Marszałkowską na Moniuszki pod dom, w którym zamieszkał Piłsudski. Wśród entuzjazmu tłumu udała się do Piłsudskiego delegacja z Feliksem Perlem na czele. Entuzjazm nie miał granic, gdy w oknie mieszkania Piłsudskiego ukazała się czerwona chorągiew, którą demonstranci uważali za odpowiedź. W rzeczywistości machał nią towarzyszący Perlowi Tadeusz Szturm de Sztrem.

Tak zakończyła się ostatnia demonstracja PPS za panowania zaborców. Nazajutrz zaczęło się rozbrajanie Niemców [4].

Jan Libkind


Niniejszy tekst został opublikowany w nr 4 (październik-grudzień 1938) „Kroniki Ruchu Rewolucyjnego w Polsce. W tym samym roku artykuł ukazał się w formie broszury wydrukowanej w drukarni „Robotnika” i sygnowanej pseudonimem autora z czasów konspiracyjnych – W. Kielecki. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Cezary Miżejewski.

Przypisy:
  1. I rzeczywiście w styczniu 1919 roku został posłem PPS w okręgu Zamość. W grudniu 1921 zrezygnował z mandatu i z działalności. Współpracował jeszcze z PPS jako koordynator strajków w trakcie zamachu majowego w 1926 r. Jego dwaj bracia Gustaw i Rudolf byli generałami Wojska Polskiego – przypis Cezarego Miżejewskiego.

  2. Hołówko opisał swoją podróż do Rosji w książce pt. „Przez dwa fronty”. Nieobeznany ze stosunkami, a może powodowany kurtuazją, popełnił w niej kapitalną nieścisłość, którą tu sprostujemy. Twierdzi on, że PPS w Rosji nie zbolszewiczała głównie dzięki Korsakowi, Libkindowi, Prystorowi i Pużakowi. Już samo postawienie obok siebie Korsaka, lokalnego działacza w Kijowie i pozostałych członków CKW PPS w Rosji, brzmi dość dziwnie. W rzeczywistości Korsak miał zdecydowane sympatie probolszewickie i z tego powodu popadł w ostry zatarg z Libkindem. Między innymi Korsak wraz z Antonim Chłopickim przeprowadził na zebraniu Sekcji Kijowskiej PPS wniosek o posłaniu delegacji dla powitania zwycięskiej armii bolszewickiej, która mówiąc słowami odezwy jej wodza Murawiewa „niosła wolność z północy na ostrzach bagnetów”, a faktycznie kładła kres istnieniu niepodległości Ukrainy. Korsak zaś jako przedstawiciel PPS w Wielkiej Radzie, był jednym z przedstawicieli mniejszości narodowych, który głosował za proklamowaniem Niepodległej Republiki Ukraińskiej. W odpowiedzi Libkind przeparł rezolucję, która nakazywała delegacji w przemówieniu powitalnym podkreślić, że PPS w dalszym ciągu uznaje niepodległość Ukrainy. Prystor, rzecz prosta, nie podzielał poglądów Korsaka, ale faktycznie mało miał do powiedzenia w partii, będąc na posiedzeniach CKW stale odosobniony. Słaby mówca, równie słabe pióro, pozbawiony umiejętności bezpośredniego obcowania z robotnikami, był wśród nich wyjątkowo niepopularny i pozbawiony wpływu. Swą obecność w CKW zawdzięczał początkowo kooptacji. Na II Konferencji Rosyjskiej Libkindowi udało się z wielkim trudem przeprowadzić jego ponowny wybór, dzięki rzuceniu na szalę całego swego autorytetu i groźby wycofania się samemu z CKW – przypis W. Libkinda.

  3. Cytowane z pamięci. Ostatni ten numer „Jedności Robotniczej” ukazał się już po wypadkach listopadowych, ale artykuły pisane były na parę dni przed nimi – przyp. W. Libkinda.

  4. Ostatnią bodaj ofiarą okupacji niemieckiej był student Stanisław Zaks (Zygfryd), obecnie docent matematyki UJP. Aresztowany z bibułą na kolei, zwolniony został po parodniowym przetrzymaniu w więzieniu katowickim – przyp. W. Libkinda.

↑ Wróć na górę